Odwieczne pytanie: co lepsze miasto czy wieś? Dom czy mieszkanie? Centrum, gdzie wszędzie blisko, czy obrzeża, gdzie wszędzie zielono? Znalazłaś już swoje miejsce na ziemi? Opowiem Ci, o moim azylu – domu, o którym zawsze marzyłam.
Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie widzisz siebie w swoich snach, marzeniach? Gdzie jest Twoje wymarzone miejsce, jak żyjesz, co robisz? Gdzie jest Twoje szczęście, Twój azyl? Dokąd, tak na prawdę dążysz?
Kiedyś w moich snach, widziałam siebie w najwyższym apartamentowcu, w centrum wielkiego miasta, korporacja, kariera, szybki świat, sukcesy zawodowe… (byłam wtedy bardzo młoda).
Po przyjściu na świat dzieci, mój światopogląd legł w gruzach, zmieniłam wiele, przewartościowałam wszystko, obrałam inne cele, zmieniłam priorytety. Nie dlatego, że musiałam. Ja chciałam, ja pragnęłam czegoś innego. Kiedyś, nie wyobrażałam sobie, jak można nie pracować i tylko „siedzieć w domu”, dziś, nie wyobrażałam sobie, jak przeżyłabym bez moich dzieci.
dom, o którym zawsze marzyłam
Zmieniła się też wizja mojej Idylli. W pewnym momencie zobaczyłam siebie w małym domku, pełnym śmiechu dzieci (och, jaka ja byłam naiwna, myśląc że dzieci się tylko śmieją – mój dom jest raczej pełen płaczów, pisków i jęków z delikatną nutą, jakże głośnego śmiechu), z wypielęgnowanym ogródkiem, psem, kwiatami na oknach…
Wraz z oczekiwaniem na drugiego potomka, zaczęły się klarować plany lokalowe. Plany o większym metrażu. Większe mieszkanie było niby brane pod uwagę, ale tak na prawdę nie spojrzałam nawet na jedno konkretne ogłoszenie.
moja pieprzona sielanka
Chciałam domu. Wiedziałam, że będziemy musieli pożegnać Warszawę i jej bliskie obrzeża, za względu na ceny nieruchomości. Szukaliśmy i szukaliśmy. Każdy weekend wyglądał tak samo. W sobotę rano wsiadaliśmy w samochód i odwiedzaliśmy umówione wcześniej nieruchomości. I tak, pewnego sobotniego poranka wyruszyliśmy na łowy. Byliśmy spóźnieni, Starszak (wtedy dwulatek) marudził, ja miałam już wszystkiego dość, Mężu również. I tak pędziliśmy jak to bywa, gdy człowiek spóźniony. Dojechaliśmy na miejsce – trochę daleko, dom w surowym stanie, bliźniak, z dużą działką, ale bliźniak. Dookoła pola, lasy, łąki (niby fajnie, ale nie było również asfaltu, gazu, kanalizacji, wodociągów, oświetlenia) – środek niczego. I naglę przez okno salonu (sterta pustaków, którą deweloper nazwał salonem) widzę rodzinkę jadącą konno. Mroźny październikowy poranek, kolorowe drzewa i oni… spokojnie, powoli z gracją, z nogi na nogę, wyjeżdżają z lasu. Nigdzie się nie spieszą, nie krzyczą na siebie, są rozluźnieni, zrelaksowani, uśmiechnięci… Świat jakby się zatrzymał, byli tylko Oni i ja.
Wiedziałam, że patrzę na nich stojąc w MOIM salonie. Wiedziałam, że to moja pieprzona, wyśniona sielanka 🙂 Wiedziałam, że tak chce żyć. Nie chcę już gonić, śpieszyć się.
Nie wiem, czy dom w którym mieszkam, jest moim miejscem na ziemi, ale wiem, że do miasta, jego pędu, tępa, zwyczajów i zapachów szybko nie wrócę. Mam tylko nadzieję, że dzieci, mając naście lat, nie znienawidzą mnie za to, że wyprowadziłam ich na wieś 🙂
lubię to życie
Powolne, rządzące się własnymi prawami. Z dala od gwaru i tłoku miasta. Ale też z dala od sensownej komunikacji, sklepów, i wszelkich dobrodziejstw cywilizacji. Z drugiej strony, na rowerze jadę po jajka, pomidory 🙂 smaczne, świeże, od sąsiada.
Ilekroć ktoś pyta, czy nie żałuję wyprowadzki z miasta… nigdy nie mam dobrej odpowiedzi 🙁 Jest mi dobrze tu gdzie jestem, ale są dojazdy, walka o odrobinę cywilizacji (drogę, którą będzie można jeździć, kanalizację, wodociąg, jakiekolwiek oświetlenie), a z drugiej… po dniu spędzonym w mieście – wracam do domu zmęczona. Przeszkadza mi hałas na ulicy, ilość ludzi dookoła, tępo, któremu się bezwiednie poddaję.
… a dzieci?!?
Nie martwię się, jak spędzać czas z dziećmi, gdzie możemy pojechać na rowery, wyjście do lasu nie jest wyprawą, a podróż nad jezioro zajmuje kilka minut 🙂 Siedząc na huśtawce oglądamy sarny, lisy, zające, liczymy lecące czaple, dzikie gęsi, słuchamy dzięciołów, kukułek. W ciepłe dni, dzieciaki wyskakują na trawę o 8 rano, a wracają do domu przed spaniem (z ogrodu wchodzą od razu do łazienki i wychodzą dopiero, gdy zmyjemy caaały brud 🙂 Po deszczu bawią się w kałuży na drodze przed domem 🙂 Są brudne i szczęśliwe.
liczy się tu i teraz
Staram się nie myśleć, co będzie za kilka lat, gdy dzieci będą potrzebowały podwózki, dosłownie wszędzie?!? Nie myślę, jak to będzie, kiedy wrócę do pracy na etacie i będę musiała dojeżdżać, ogarniać dzieci, dom, jednym słowem wydłużyć dobę?
Jest mi dobrze tu i teraz. Nie myślę, o tym co będzie za jakiś czas. Staram się nie tworzyć problemów, a te, które już są… zwykle upływ czas rozwiązuję kilka, a z resztą zmierzam się w nierównej walce 🙂 Jest pięknie, zielono, zamiast huku miasta słyszę wrzeszczące ptaki… Jest dobrze i tego się trzymajmy 🙂
A gdzie jest Twoje miejsce na ziemi? Wieś czy miasto? Dom czy mieszkanie?
Trochę zazdroszczę, ale życie poza miastem nie jest dla mnie 🙂
Mieszkam w miejscu, gdzie się wychowałam. Mam mieszkanie w samym centrum niedużego miasteczka, ale zaraz za oknem park. Pół godziny pociągiem do dużego miasta, 15 minut autem do jeziora (i to niejednego). Ciszę i spokój za oknem. Lubię miejsce, w którym mieszkam, tylko mieszkanie trochę niepraktyczne, nieustawne i 10 m2 za małe 😛
U nas właśnie o ten metraż poszło 🙂 A że okazało się, że 60m 2 mieszkanie kosztowało więcej niż dom…
Pięknie napisane <3 I przepiękna okolica 🙂 Wiesz, u mnie było trochę na odwrót: całe życie mieszkałam w mieście i marzyłam o własnym domu. Początki były i nadal są trudne, ale mieć swój dom, swoją działkę i spokój, ciszę, móc wypić kawę patrząc na własny ogród – to wszystko czego mi potrzeba. A dzieci? Na pewno będą nam wdzięczne za taką decyzję 🙂
oby 🙂 a co do kawy… najlepiej smakuje kawa wypita na leżaczku w ogrodzie 🙂
Trzeba łapać cudowne chwile. Nie lubię zgiełku miasta, ale w takiej leśnej głuszy, z dziećmi, które chodzą do szkoły , nie będzie łatwo. Życzę dużo siły. Na pewno się uda!
I tego wieku szkolnego się obawiam 🙁 Na razie jest ok – chłopcy w przedszkolu, a córa w domu, ale już teraz powoli zaczynam odczuwać rolę „taxi mamy” , a na dodatkowe zajęcia wożę tak naprawdę tylko Starszaka. Co to będzie, gdy cała trójka zacznie śpiewać, tańczyć, grać…
U mnie również po urodzeniu się dzieci świat zupełnie się przewartościował :), Ja wychowałam się na wsi ale obecnie mieszkam w wielkim mieście. Jednak nie zstąpiłabym go na nic innego, bo dobrze mi tu, a na weekendy wybywamy na wieś do dziadków 🙂
Bardzo fajny wpis. Bardzo podoba mi się Twoje podejscie,myślę,że to była świetna decyzja!
A tak z ciekawości,to czy na weekendy jezdzicie do dziadków? Pozdrawiam
I tak i nie 🙂 Dopóki mieszkaliśmy w Warszawie, mieliśmy za daleko na weekendowy wyjazd do dziadków (300 km do moich rodziców i 400 km do rodziców męża). Teraz jeden komplet dziadków jest z nami 🙂 A do drugich wyjeżdżamy przy kilkudniowym wolnym.
Mi też marzy mi się taki spokojny domek, ale muszę na to jeszcze trochę poczekać 😉 Wszystko ma swoje plusy i minusy – ci, którzy mieszkają w mieście, narzekają na hałas, a ci, którzy zdecydowali się na wieś, zazwyczaj mają problemy z dojazdem. I jak tu wybrać właściwie? 😀 Na szczęście nie ma takiego problemu, którego nie da się rozwiązać i życzę z całego serducha, żeby i te dojazdy nie stały się nigdy problemem nie do przeskoczenia 🙂
Ciężko znaleźć złoty środek. Wychowaliśmy się z mężem na blokowisku, z którymi na trzepaku człowiek bawił się całe dnie. I wspominam to z uśmiechem 🙂 Troszkę z racji zawodu a troszkę z racji wyboru nasze miejsce znaleźliśmy na wsi, niedaleko miasteczka. I mam nadzieję, że Młody również z sentymentem będzie wspominał ten dziecięcy czas blisko łąk i lasu 🙂
Tak sobie myślę, że jeśli dzieciństwo jest szczęśliwe – to nie ważne gdzie. Ja dobrze wspominam miasto, w którym się wychowałam, to moje blokowisko, trzepak, huśtawki, chowanego między samochodami i wołanie mamy z okna: Jola!!! do domu 🙂 Ale z kolei mój maż równie dobrze wspomina wieś, las, w którym budowali szałasy, wędkowanie od najmłodszych lat, kulig za traktorem 🙂
Chyba nie ważne gdzie – ważne jak
ściskam