Nigdy nie sądziłam, że będę miała tak liczną rodzinę tak szybko. I nie to, że jakoś wcześnie zostałam matką. Tylko, że jak już nią zostałam, czas zaczął przyśpieszać, nagle miałam trójkę dzieci 🙂 Gdy Starszak skończył 4 lata miał już dwójkę rodzeństwa! Czasami zastanawiam się, jak ja to przeżyłam?!? Zastanawiałaś/ eś się kiedyś jak wygląda dużej rodziny dzień powszedni?
Gdy nie miałam dzieci – byłam zajęta. Praca, dom, mąż, studia… brakowało mi czasu na wszystko.
Gdy pojawił się Starszak – byłam potwornie zajęta. Dziecko, praca, dom, mąż… brakowało mi czasu na wszystko. Z nostalgią wspominałam czasy, gdy nie miałam dzieci. Zastanawiałam się, co ja takiego robiłam, w „czasach bezdzietnych”, żeby narzekać na jego brak czasu?!?
Gdy pojawił się Średniak – byłam szalenie zajęta. Dzieci, dom, mąż, budowa… brakowało mi czasu na wszystko. Cały czas myślałam o tym, ile ja rzeczy mogłam robić mając jedno dziecko, a czego nie da się zrobić z dwójką 🙂
Gdy na świat przyszła moja mała Księżniczka… zgadniecie o czym pomyślałam? Tyle rzeczy mogłam robić z dwójką, ale z trójką już się nie da 🙂
Trochę w tym przekomarzania, trochę żartów, ale tak na serio, z trójką maluszków ciężko jest się ogarnąć samemu. Zwykłe wyjście do przedszkola, sklepu, na spacer to nie małe wyzwanie. Z trójką maluchów np. nie targnę się na samodzielne wyjście na basen, do muzeum czy na rowery. Co najwyżej do ogrodu, albo na plac zabaw, ale pod warunkiem, że będzie zamknięty i niezbyt zaludniony 🙂
Najgorsze jest ubieranie się. Kiedy jest zimno i trzeba założyć kilka warstw, tak naprawdę każdemu trzeba coś pomóc ubierać, albo zrobić to całkowicie samemu. Dlatego w zimie, wychodzimy z domu raz dziennie i nie wracamy dopóki jesteśmy w stanie znieść chłód, bo po wyszykowaniu dzieci na dwór potrzebuję sporo czasu żeby odsapnąć 🙂
Ale ja nie z tych, co tylko narzekają 🙂 Ponieważ nad wyraz często, zdarza mi się słyszeć, jaką to ja jestem szczęściarą (w co nie wątpię), bo: mogę „siedzieć” w domu, nie muszę pracować, a tak w ogóle, to nie mam czym się męczyć?!? Pomyślałam, że napiszę, krótko, jak tylko się da, jak wygląda
dużej rodziny dzień powszedni
Zwykle Średniak wstaje o 6.30 i maszeruje do nas. O 6.35 budzi się Wanda, mleko, przebranie pieluchy i przewalanie się w łóżku. Jeśli Starszak obudzi się wcześniej – wszystkie dzieci idą do swojego pokoju, i tam się bawią. Jeśli Starszak zażyczy sobie dłuższego snu (a jest śpiochem) maluchy zostają z nami bawiąc się w przewalanie, rzucanie się na nas, wkładanie paluchów do oczu itp.
Potem czas na ubranie, codzienna dyskusja o kolorze bluzki, którą Starszak ma założyć. Od jakiegoś czasu Średniak widząc te dyskusje, żywo włącza się ze swoim „nie chce”. Trzeba ich wszystkich nie dość że ubrać, to jeszcze dopasować kolorystycznie części garderoby. Bo zły kolor skarpetek jest doskonałym powodem do sceny wszech czasów. Jak już dobiorę garderobę – trzeba ich złapać, ubrać. Szybko podaje syropki (tran i eye q). Biegiem do łazienki umyć zęby.
Bez większych problemów, na tym etapie przechodzimy dalej – trzeba ubrać buty i odzież wierzchnią. Czas na kolejną dyskusję dotyczącą, tym razem: a dlaczego ja nie mam takich butów jak on? Te mnie gryzą, te mi się nie podobają… W między czasie Wanda ucieka i ma z tego tytułu wielką frajdę. Pot z czoła się leję – łapie ją, ubieram jej buty, po to, aby znowu mi uciekła. Chłopcy, po kilku moich prośbach zaczynają ubierać kurtki i czapki. Kolejna awantura wisi w powietrzu, bo mimo że kupiłam dwie takie same czapki, różniące się jedynie kolorem, to zawsze pada pytanie: a dlaczego on założył zieloną, dziś ja chciałem właśnie tę zieloną! Gdy chłopcy są już ubrani i gotowi do wyjścia, pozostaje mi tylko złapać Wandę, ubrać ją i wyjść.
I kiedy tak już wszyscy stoimy na schodach, a ja np. zamykam dom okazuje się, że bez żółtego, albo czerwonego samochodzika, oni nigdzie nie pojadą. Wracam się więc szukając tego konkretnego samochodzika w stercie miliona innych samochodzików. Pot leci mi na oczy, ledwo co widzę – jest, znalazłam. Wracam szczęśliwa na dół, wychodzimy. Wkładam Potwory do samochodu, małe spięcie między chłopakami, bo pierwszy nie chce siedzieć na swoim foteliku, woli fotelik brata, a brat ani myśli się zamienić, bo NIE! Czasem jest jeszcze foch, że nie jedziemy drugim/ innym samochodem, bo ileż można jeździć tym samym?!?
Przekręcam kluczyk w stacyjce i o to zaczyna się: mamusi! chce siusiu. FUCK!!! Ja też, ja też. I tak o to, odpinamy wszystkie pasy i wspólnie maszerujemy do domu, aby po raz kolejny otworzyć drzwi (a nie jest to proste, zważywszy, że klucze zostały wrzucone przez matkę do czeluści jej torebki). Czas na toaletę, no i jedzenie! Bo dzieci zdążyły zgłodnieć! Ale twardo ciągnę ich w stronę samochodu. Zapinamy pasy, znowu wymiana zdań dlaczego on tu siedzi? Jedziemy. Spoglądam w lusterko, pot spływa po czole. Czuję się jakby była już 16.00, ale nieeee.
Jest 8.00 jedziemy do przedszkola. Powrót do domu zahaczając o sklep – szybkie zakupy i do domu. Śniadanie z córą, zabawa. ok 11.00 drzemka. Ja mam czas na sprzątanie, pranie, gotowanie, ewentualnie pracę 🙂 Potem zaczyna się jazda bez trzymanki 🙂 Wanda wstaje, odbieram chłopaków i w zależności jaki jest dzień tygodnia zamieniam się w taxi mamę. Albo terapia SI albo logopeda, albo piłka nożna, albo squash, albo plac zabaw, albo dom. Na razie jeszcze tylko z jednym, ale za rok, dwa dojdzie Wit i ani się nie obejrzę i będę miała trzech prezesów, śpieszących się na swoje spotkania 🙂
Do 19 muszę ich jakoś zająć, bo roznoszą przestrzeń 🙂 Czas na jedzenie, zabawę, ćwiczenia, gry, malowanie, rysowanie… Po 19-tej kolacja, kąpiel i o 20.00 zwykle w łóżkach. Jeśli Mężu jest w domu – on ma zmianę przy chłopakach, ja zostaję z Wandą. Jeśli go nie ma – chłopaki bawią się jeszcze w pokoju, czekając, aż wyjdę od Wandy, żeby przeczytać im bajkę – dopiero wtedy zasypiają. Ja o 20.30 (zwykle) mam wolne, ale (zwykle) nie mam siły na nic konstruktywnego.
wymagania na stanowisku home manager: konsekwencja, asertywność, zdolności mediacyjne
Niby nic strasznego, niby luz, ale ten czas, kiedy wszyscy są w domu, to czas sprzeczek, czas sporów i ich rozwiązywania, czas ciągłego ścierania podłogi, krzesła, ściany – bo coś się wylało. Czas robienia co chwilę innego jedzenia (jedno zje banana, drugie chce bułkę z dżemem, a trzecie chce serek, który na pewno w dużej części wyląduje na ubraniu, stole, krześle, podłodze… Czas ciągłego siusiu, czas mycia rąk, przebierania. To w końcu czas, kiedy warto by było wyjść na dwór, ale gdy pomyślę o tym, że trzeba będzie znowu ich ubierać…
Najgorsza, jak dla mnie w opiece nad liczną dziatwą jest walka. Ciągła walka z dziećmi. I nie o to chodzi, że ja ich zmuszam, wykorzystuję swą siłę, aby „wygrać”. Chodzi mi o to, że do wszystkiego trzeba ich przekonywać, nawet do najprostszych rozwiązań, mówić, tłumaczyć, pokazywać. A czasami nie ma na to czasu, czasami mi się po prostu nie chce, czasami nie mam możliwości. Przekonywać, negocjować, pertraktować, debatować, rozprawiać, polemizować, targować się. I najgorsze jest to, że robię to, by było im dobrze/lepiej. O to żeby coś zjedli, żeby umyli ręce, żeby ubrali się stosownie do pogody, żeby się wysikali, żeby wydmuchali nos, przyjęli leki, żeby było im bezpiecznie, przyjemnie.
I ktoś może powiedzieć – nich ubiera się w co chce. Niby ok, jeśli dotyczy to koloru skarpetek. Ale jeśli dziecko chce wyjść w samym bezrękawniku w kwietniu na dwór, przy 10oC to ja mówię NIE! Czasami widzę chęć współpracy – wiem, że wszystko możemy osiągnąć. Ale czasami trafiam na gorsze dni, i wtedy …
Kapitanie! Bunt na pokładzie!!!
Wtedy często wybucha bunt na pokładzie! Wszystkie dzieci na raz zaczynają chcieć czegoś nierealnego, bo skoro on może, to ja też chcę. A wiecie co się dzieje, gdy buntuje się cała załoga???
W naszym przypadku: potrójny jęk, płacz, wrzask, sześć sztuk rączek walących w podłogę, sześć sztuk stópek tupiących ile sił w nogach, a po wszystkim… sześć rączek wyciągniętych do mamy, żeby przytulić i móc się uspokoić.
Zmęczona ale szczęśliwa idę dalej. Bo macierzyństwo nauczyło mnie wiele (pisałam o tym TU), uczy każdego dnia i jestem pewna, że nauczy jeszcze nie jednego.
Teraz, kiedy mam trójkę maluchów w domu muszę bardziej skupiać się na logistyce, więcej planować i lepiej trzymać się kalendarza, ale przynajmniej, nie mam wrażenia przelewania się czasu przez palce. Mam świadomość, że wykorzystuje go w pełni (czy tego chce, czy chcą tego dzieci).
Mój dzień z trójką dzieciaczków, jest bardzo podobny do tego z dwójką i z czwórką. Nie mamy na nic czasu, jesteśmy zmęczone i zwykle szczęśliwe. Czasami krzyczymy, czasami płaczemy, czasami jesteśmy mega szczęśliwe, czasami się uśmiechamy, czasami opadamy z sił.
I tak samo jak Ty – Matko jednego/ dwójki/ trójki/ czwórki/ piątki… dzieci jestem mamą na pełny etat i zawsze nią będę. Mam tak samo jak Ty masę spraw na głowie, za mało czasu na wszystko i jestem tak samo jak Ty zmęczona, chcę tak samo jak Ty czasami odpocząć, i czasami gdybym mogła zrezygnować, tak na jeden dzień, jedną noc… I tak samo jak Ty, nie wyobrażam sobie życia bez moich dzieci!
Nic dziwnego, że my matki zasypiamy często szybciej niż nasze dzieci 😉
mnie to absolutnie nie dziwi 🙂
chociaż ja to mam dobrze, bo moje dzieci śpią już od 20 (dłużej już nie dałabym rady 🙂
Podziwiam i gratuluję jednocześnie. Wyglądacie na cudowną paczkę, pomimo codziennych trudów 🙂 Pozdrawiam 🙂
Ja się teraz zastanawiam co my zrobimy z czasem jak dzieci nie będą nas już tak bardzo potrzebowały. Chociaż w sumie już mam kilka pomysłów 😉
Powiem jedno: PODZIWIAM CIĘ. Ja mam tylko jedno dziecko i tak jak napisałaś, jestem potwornie zajęta i czasami nie potrafię ogarnąć rzeczywistości wokół. A przy trójce – kompletnie sobie tego nie wyobrażam.
A swoją drogą, zostaję u Ciebie na dłużej, bo bardzo mi się tu podoba 🙂 Świetnie piszesz!!!
Bardzo dziękuje ?
Jak bym czytała o swojej rodzinie, nas jest czwórka ;). Ja już się nastawiam na jeszcze większy młyn , bo w sierpniu wracam do pracy. Będziemy z mężem pracować na zmiany, bo nie mamy pomocy. Także coś czuję że będzie się działo. Bardzo przyjemny I wesoły wpis 🙂