Ostatnio znowu byliśmy w Centrum Zdrowia Dziecka. Na kontroli z najmłodszą. Wszystko dobrze… ale zawsze wychodzę stamtąd chora. Dlaczego dopiero, gdy zobaczę na własne oczy, o krok ode mnie nieszczęście, chore dzieci, przerażenie rodziców, dociera do mnie, że jestem szczęściarą, mam wszystko, moi najbliżsi, moje dzieci są zdrowe! A Ty! Jak często doceniasz, mówisz, że jesteś szczęśliwa, wdzięczna? Jak często cieszysz się z tego co masz?
Dni mijają, często wszystkie takie same. Moje życie kręci się wokół dzieci, domu, obowiązków, niekiedy wokół pracy. Zawożę, odbieram, karmię, ubieram, kąpie, czytam, przytulam, złoszczę się, uczę i rozpieszczam, złoszczę się i przepraszam, budzę, piorę, sprzątam… lista nie ma końca. I narzekam. Często narzekam. Złoszczę się, nie raz mam ochotę uciec.
Ale gdy jestem na prawdę zła, zmęczona i zaczynam narzekać…
Gdy Wanda miała kilka tygodni okazało się, że ma wadę układu moczowego. Nie było to takie łatwe do zdiagnozowania, bo odbijałam się od gabinetu do gabinetu. Lekarze wmawiali mi, że dziecko jest zdrowe, nic się nie dzieje, ja źle karmię, źle noszę, źle odbijam (no bo skąd matka trójki dzieci miała by wiedzieć jak to robić). W końcu trafiłam na lekarza, który chwilę posłuchał, dłuższą chwilę badał i okazało się to co się okazało. Dostałam skierowanie do szpitala na tzw. cito. Nie chcę pamiętać tego dnia, kiedy trafiłyśmy do CZD. Pamiętam tylko jak mówili o możliwym zakażeniu, sepsie, operacji, usunięciu nerki…
Walił się dla mnie świat. Miało być pięknie, a sielanka powoli zamieniała się w koszmar.
Centrum Zdrowia Dziecka kocham cię i nienawidzę. Jest to ogromna placówka, do której trafiają dzieci z całej Polski, chore, po wypadkach, którym nikt inny nie umie pomóc. Ilekroć słyszałam helikopter podchodzący do lądowania na dachu budynku płakałam, bo wiedziałam, że w którejś rodzinie trwa teraz dramat. Jakieś dziecko właśnie walczy o życie, jakaś matka stoi na krawędzi i traci cały swój świat.
Jednocześnie cieszyłam się z każdego łóżka przygotowywanego dla małych pacjentów, bo wiedziałam, że CZD dysponuje ogromną infrastrukturą, specjalistami, możliwościami leczenia. Nie ma luksusów, nie ma komfortu ale jest nadzieja, która trzyma przy życiu.
Znów tam byłam. Tylko na kontroli, spędziłam tam raptem dwie godziny. Wróciłam chora. Tyle cierpiących dzieci, tyle przerażonych rodziców…
pamiętam jak…
Obok mnie matka ubierała swoje dziecko do wyjścia. Na oko – chłopiec cztery lata. Nie poruszał się, jedynie zamykał i otwierał powieki, a jego spojrzenie – nieobecne, wbite w sufit. Cały czas widzę, jak matka opatulała go kocem i ułożyła jego ręce na kocu i … on tymi rękoma w żaden sposób nie ruszał, nic, w ogóle …
Pamiętam kobietę, która urodziła dziecko z guzem na karku. Zaraz po porodzie przewieźli ją i dziecko do Warszawy, nie była w domu od trzech miesięcy, jej syn też nie. Mieszka na Podkarpaciu, 300 km od CZD. Zostawiła w domu dwójkę starszych dzieci. W końcu, po trzech miesiącach przenosili jej dziecko na oddział onkologiczny, gdzie rodzice mogą spać z dzieckiem w jednym pokoju, a nie koczować gdzieś w szpitalu…
Pamiętam chłopca, którego położyli w tej samej sali, w której była Wanda. Chłopca przywieźli zaraz po porodzie. W szpitalu została matka, miała cc. Chłopiec był sam na oddziale przez pierwszy dzień. Potem matka wypisała się na żądanie, żeby móc być z nim, ale była tak słaba, że pierwsze dni gdy przyjeżdżała, płakała z bólu, nie mogła usiąść, miała problem z karmieniem, nie potrafiła się ogarnąć. Pamiętam jej twarz, gdy weszła na salę, zobaczyła swojego syna po raz pierwszy, a on był podłączony do masy kabelków…
Pamiętam kobietę, która urodziła w 28 tygodniu ciąży. Była bardzo młoda, odwiedzała swoje dziecko, ale tak na prawdę nie mogła go nawet wziąć na ręce. Nie wiedziała jak karmić, czy karmić, jak przebierać. Nie wiedziała co może, a czego nie. Była roztrzęsiona, a pielęgniarka (wyjątkowo wredna i jednocześnie jedyna taka na jaką tam trafiłam) opieprzała ją na każdym kroku. Dziewczyna była najzwyczajniej zagubiona, sama jeszcze potrzebowała, żeby powiedzieć jej co ma robić, pomóc a co dopiero odnaleźć się w ogromnym, mega przytłaczającym szpitalu. Pamiętam, jak popatrzyła na mnie i się rozpłakała, mówiąc, że ona nie wie, po prostu nie wie. Nikt jej nie tłumaczył, jak należy zajmować się dzieckiem, jak karmić, jak być matką.
Nie miała czasu w szpitalu, żeby ochłonąć po porodzie, żeby ktoś pokazał jak się kąpie, żeby położna pomogła jej przystawić dziecko do piersi… nie miała wsparcia, była z tym wszystkim sama…
Jak często doceniasz, mówisz, że jesteś szczęśliwa, wdzięczna? Jak często cieszysz się z tego co masz?
Przez całą drogę do domu, nie zamieniliśmy z Markiem nawet słowa. Przytłoczenie i radość w jednym. Nasze problemy, które nie raz nas przerastają wydają się nie być, nie istnieć.
Dlatego staram się doceniać to co mam, jak żyję. Czy robię to zawsze, każdego dnia? Nie. Często zapominam. I równie często złoszczę się sama na siebie za ten brak pokory.
Tak dużo teraz słyszę o „złych emocjach” o tym, że trzeba na nie pozwalać, że są normalne, że dziecko powinno nauczyć się, że są naturalne tylko trzeba uczyć się nad nimi panować. Tyle mądrych książek zostało napisanych o złości… A jak to jest z „dobrymi emocjami”? Zdałam sobie sprawę, że praktycznie nie zdarza mi się powiedzieć: „jestem szczęśliwa”, „cieszę się, że tu jesteście”, „lubię z Wami spędzać czas”… A przecież lubię, cieszę się i jestem szczęśliwa (na ogół 🙂 ).
Czasami mam wrażenie, że wciąż chce więcej lub mniej, mocniej, szybciej, bardziej… cały czas do czegoś idę, biegnę, czegoś poszukuję, o coś walczę. A przecież mam wszystko…
Byliśmy kilka razy w CZD z małym Jasiem i to były bardzo trudne chwile nie tylko ze względu, ą strach jaki nam towarzyszył, ale też ze względu na to, co tam się w skali makor dzieje każdego dnia, na naszych oczach.
Często zdarza mi się zatrzymać i powiedzieć sobie „hej, stop, po prostu ich przytul”.
Doceniam szczęście jakim są moi synowie 🙂
To prawda, na co dzień brak czasu i często przyziemne problemy sprawiają, że ciężko jest spojrzeć z dystansu i powiedzieć – hej, mamy się dobrze, wszyscy zdrowi, jest ok. Łatwo się pogubić i nie doceniać tego, co przecież najważniejsze