Zastanawiałaś się kiedyś, czy dziecko może osłabić, zniszczyć relacje w związku? Ja nigdy tego tak nie postrzegałam, do momentu, kiedy na arenę nie wskoczył Pierworodny! Nigdy nie przypuszczałam, że moje małżeństwo może ucierpieć. Nigdy nie sądziłam, że dziecko może zniszczyć związek.
Dziś, mogę o tym pisać spokojnie, bez nerwów, a jedynie z niemiłym, ale odległym wspomnieniem. Czas, kiedy na świecie pojawił się Pierworodny, był najtrudniejszym (jak na razie) okresem w moim małżeństwie. Nigdy wcześniej nie byliśmy sobie tak obcy, obojętni i nieczuli. Pojawienie się dziecka okazało się ciężką próbą, którą na szczęście przeszliśmy pomyślnie. Ale było cholernie trudno.
Do dziś dzień zastanawiam się jak ludzie mogą decydować się na dziecko w momencie, gdy ich związek przechodzi kryzys. Jakby dziecko miło pomóc ratować, to czego nie są w stanie wypracować dorośli. Ale jednocześnie wiem, że tak jak różni są ludzie, różne mają relację, różne podejście do świata, życia, etc.
Ja absolutnie nie chcę nikogo zniechęcać! Żeby było to jasne. Dla nas pojawienie się dziecka i zmiany jakie to za sobą przyniosło było niesamowicie przytłaczające. Tym mocniej, że oboje chcieliśmy dziecka, byliśmy małżeństwem już długo, znaliśmy się (jak nam się wtedy wydawało) z każdej strony, mieliśmy świetne relację. Po prostu minęło trochę czasu, zanim poczuliśmy się swobodnie w nowych rolach.
Przejście od dwojga do trojga
Przejście od dwojga do trojga było jednym z najtrudniejszych wyzwań, z jakimi kiedykolwiek przyszło się nam zmierzyć. Potrzebowaliśmy czasu, ale nie dni, czy tygodni, ale miesięcy, a może nawet lat, zanim połapaliśmy się w całym tym nowym świecie.
Bo posiadanie dziecka kojarzy mi się z swego rodzaju „psychologiczną rewolucją”, która zmieniła nasze podejście do wszystkiego – począwszy od siebie samych, przez naszą tożsamość, po relację z innymi: partnerem, przyjaciółmi, rodzicami. Nie dość, że zmienia się nasze ciało, to jeszcze znacząco zmieniają się priorytety, wydatki, kariera zawodowa. Nagle same z siebie przedefiniowały się role, a równowaga pomiędzy równością a odpowiedzialnością stała się wspomnieniem.
Miłość do dziecka, zepchnęła wszystko inne na bok. Tworzenie rodziny wymagało od nas stworzenia nowego schematu, podziału ról. Zatracenie się w opiece nad dzieckiem spowodowało, że poniekąd cierpiało na tym nasze małżeństwo. Mieliśmy mniej czasu dla siebie, mniej snu, mniej okazji do rozmowy, mniej pieniędzy, mnie wolności, mniej intymności, mniej prywatności, mniej dotyku…
Nijak się to miało do moich wyobrażeń o szczęściu budowania rodziny, spełnieniu osobistym – dla nas to były bardzo trudne i drastyczne zmiany. Wiele razy słyszałam, że moje życie zmieni się, gdy pojawi się dziecko, ale nigdy nie zadawałam sobie sprawy jak bardzo i nagle może się zmienić.
Do tego doszło ogromne zmęczenie, szalejące hormony, brak jakiejkolwiek kontroli, wolności, ale i zrozumienia, monotonia, samotność… Dziecko płacze, ja dostaje ataku furii, a do tego mąż, który ciągle robi coś źle i ciągle czegoś chce… Hard core 🙁
Finalnie jednak, po wielu kłótniach i awanturach, dostosowaliśmy się i do tej sytuacji – nauczyliśmy się odpuszczać. Nie kłócić się o rzeczy nieistotne, pozwolić, sobie na odpoczynek, odpuścić próby bycia idealną na każdej płaszczyźnie (pisałam o tym TU), do dziś dzień staram się nie widzieć (dosłownie) niedoskonałości męża 🙂 U mnie na próżno szukać!
Gdy zbliżał się termin porodu drugiego dziecka, szczerze mówiąc obawiałam się, że sytuacja w domu znowu się pogorszy. Nic takiego jednak się nie stało. Ogarnęliśmy się w obsłudze dziecka, wiele już wiedzieliśmy, byliśmy spokojniejsi, a i dziecko okazało się być Aniołem 🙂 Każde z nas było już pewne swojej roli, znaliśmy swoje obowiązki, nie oczekiwaliśmy niemożliwego. Nam się udało.
Jesteśmy rodziną
Ostatecznie odnaleźliśmy się w nowym tworze – w rodzinie. Im dłużej tkwimy w tym biznesie, tym jest łatwiej. Serio! Rozwinęliśmy umiejętność opieki nad dziećmi do mistrzostwa, komunikujemy o potrzebie wsparcia, podzieliliśmy się zadaniami, w taki sposób, żeby każde z nas miało chwilę tylko dla siebie, organizujemy opiekę, kolegujemy się z innymi rodzicami, więc jest zajęcie dla dzieci, ale przede wszystkim pomocne rady i zrozumienie ze strony dzieciatych przyjaciół. Przesypiamy noce (chyba że choroba wedrze się do domu), jesteśmy już w stanie wygospodarować chwilę, aby wrócić na siłownię, pójść na rower, coraz częściej zdarza mi się przeczytać gazetę zanim ukaże się kolejny numer 🙂 . Organizujemy sobie czas, aby móc pobyć ze sobą.
Dzięki kilku manewrom, mimo że jesteśmy rodzicami trójki naprawdę jeszcze małych dzieci potrafimy znaleźć czas dla siebie, dla naszego małżeństwa. Bo jest to szalenie ważny aspekt każdego związku. Ale żeby nie było – nie zawsze jest kolorowo, nie zawsze są kwiatki i serduszka. Często „życie” potrafi zepsuć najbardziej misterny plan. Na przykład rok temu, zaplanowałam wyjazd na weekend z mężem i kilku-miesięczną Wandą. Trzy dni przed wyjazdem zachorowaliśmy na ospę! Trójka dzieci i ja. A co?!? Życie. Na szczęście udało mi się przebookować hotel i miesiąc później udało nam się świętować urodziny Męża mego jedynego 🙂
Dziś wiem, że mimo tych trudności, dzięki dzieciom jesteśmy bliżej siebie, jesteśmy pełniejszą całością, jesteśmy rodziną, już nie tylko bierzemy ze świata, ale i dajemy. Dajemy całych siebie naszym dzieciom. Początki były trudne, ale nagroda – dziecko, jest warta każdego wysiłku.
Wciąż jednak powtarzam: cieszę się, że już nigdy nie będę miała pierwszego dziecka! Bo to cholernie trudne jest 🙂
Mam nadzieję, że Tobie też się udało/ też się uda.
Post powstał w ramach projektu Małżeństwo jest fajne – blogerzy o małżeństwie, organizowana przez blog Mocem w związku z Międzynarodowym Tygodniem Małżeństwa.
Strasznie się boję tego kroku – macierzyństwa. Po pierwsze – w ogóle nie czuję instynktu, a po drugie tyle lat jesteśmy we dwoje (6 lat przed ślubem i prawie rok po), że drżę z przerażenia na myśl, że jakiś mały człowiek mógłby nas od siebie oddzielić. Wiem, że nie powinnam za bardzo rozkminiać, bo będzie co ma być, a dzieci i tak chcemy ogólnie mieć, ale nie zmienia to faktu, że strasznie się tego kroku boję.
Bo to jest trudne- było trudne dla nas. Ale znam ludzi, którzy sie w tym odnaleźli bez najmniejszego szwanku. My zdecydowaliśmy sie na dziecko po 4 latach małżeństwa. Po prostu, w pewnym momencie poczulismy, ze przyszedł czas na następny krok- dziecko. Nie żałuje w zadym wypadku ?
„Do dziś dzień zastanawiam się jak ludzie mogą decydować się na dziecko w momencie, gdy ich związek przechodzi kryzys. Jakby dziecko miło pomóc ratować, to czego nie są w stanie wypracować dorośli.”
Uwierz mi, że jest bardzo wiele rodzin, którym właśnie dziecko uratowało małżeństwo…:)
Zdaję sobie z tego sprawę i to jest piękne. Nam to trochę zajęło, żeby zrozumieć… jak to powinno, może wyglądać. Dziś jest super i to jest najważniejsze.
Ściskam
Dziecko powinno scementować związenk a nie zniszczyć. Choć wiem ze życie zmienia się o 180 stopni to warto zadbać o partnera czy partnerkę nie zapominając o nim. U nas ten czas po urodzeniu był najpiękniejszy.
U nas było super przy drugim i trzecim- powiedziałabym, że wręcz mistycznie. Ale pierwsze dziecko dało nam w kość równo. Fajnie, że w życiu jest tak różnie, że różnie dostrzegamy, odczuwamy, przeżywamy…
Ściskam
Muszę przyznać, że podziwiam Ciebie za ten wpis. Faktycznie, macierzyństwo bardzo dużo zmienia, chociaż w naszym przypadku umocniło nas i jeszcze bardziej scaliło. Nasz synek był zaplanowany, wyczekiwany, ale paradoksalnie mam wrażenie, że po nim nasze małżeństwo nabrało sensu i między nami jest nawet lepiej niż wcześniej (chociaż już wtedy było super 🙂 Masz jednak rację, że dziecko nie jest dobrym pomysłem na ratowanie związku, bo jeśli wcześniej działo się coś niedobrego, to maluch tylko pogłębi problemy.
Finalnie – dziecko umocniło jeszcze bardziej nasz związek, poznaliśmy się jeszcze lepiej, mocniej… ale droga byłą kręta i wyboista. Bo mimo, że znaliśmy się długo, nasz związek miał się dobrze i oboje bardzo chcieliśmy dziecka, to jednak zajęło nam to trochę czasu, zanim chyba zrozumieliśmy jak to wszystko ma wyglądać. Zresztą, cały czas mam wrażenie, że dogrywamy się (mimo, że jesteśmy razem 15 lat :), ale praktyka czyni mistrza- trójka dzieci wyćwiczyła nas do perfekcji 🙂
Ściskam